Enola Holmes, zbuntowana siostra Shelrocka
Niezwykle rzadko oglądam filmy nie na poważnie; jestem tą osobą, która na komediach zazwyczaj zastanawia się z czego wszyscy się tak śmieją. Drażnią mnie prymitywne gagi, a humor sytuacyjny zamiast wybuchu śmiechu powoduje uczucie zażenowania. Do "Enoli Holmes" podchodziłam więc bardzo ostrożnie; miał to co prawda być film przygodowy, za to już w zapowiedziach było widać, że ma zadatki na parodię. Nie pomagało również, że netflixowa wersja Sherlocka Holmesa nie należy do moich ulubionych; dla mnie najlepszym odtwórcą roli słynnego detektywa był Jeremy Brett z "Przygód Sherlocka Holmesa" z 1984 r. Jednak pewnego dnia zachciało mi się odprężającego filmu, a wybór padł właśnie na "Enolę Holmes". I wiecie co — nie żałuję.
Enola, dziewczyna, która wyprzedza swoje czasy
W dniu swoich szesnastych urodzin Enola Holmes, siostra słynnego detektywa odkrywa, że jej ukochana, ekscentryczna matka zniknęła. Nastolatka trafia pod kuratelę najstarszego brata Mycrofta, który chce by zamieniła się w grzeczną panienkę z dobrego domu; młodszy brat — słynny Sherlock, mimo sympatii do młodszej siostry postanawia nie mieszać się w wychowanie młodej panny i rozpoczyna poszukiwania zaginionej matki. Niepokorna dziewczyna nie pozwala się jednak osadzić w skostniałych ramach angielskiego wychowania i ucieka z domu.
To jednak dopiero początek przygody; podczas ucieczki poznaje bowiem ściganego przez zabójcę chłopaka, Lorda Tewksbury’ego. Przypadkowo zawiązana znajomość wplątuje ją w intrygę, która może zmienić na zawsze Anglię. Niepokorna, odważna Enola i spokojny wolnomyśliciel mogą stać się początkiem obyczajowej rewolucji.
Ta historia naprawdę wciąga
"Enola Holmes" to lekki, przyjemny film, który potrafi zarówno wywołać uśmiech, jak i zaciekawić, nie bardzo odkrywczą, ale wciągającą fabułą. Nastrojem przypomina trochę “Anię z Zielonego Wzgórza” (nie mylić z netflixową "Anią, nie Anną"), czy "Tajemniczego Opiekuna", jest za to dużo bardziej współczesny i brawurowy. Ma trochę moralizatorski ton i widać, że scenariusz został napisany tak żeby nie naruszyć politycznej poprawności; nie psuje to jednak przyjemności oglądania filmu. Opowieść wciąga od pierwszych scen, a dwie godziny mijają prawie niezauważalnie.
Narracja przypomina wideo-pamiętnik, główna bohaterka zwraca się do widzów bezpośrednio, tłumacząc wydarzenia ze swojej perspektywy. Jest to nietypowe, w pierwszym wrażeniu trochę dziwne, ale pasuje do konwencji, więc szybko staje się naturalne. Uzasadnia to również sposób przedstawienia innych postaci. Są widziani oczami zbuntowanej nastolatki, która eskaluje zarówno ich wady, jak i zalety, tak więc czarno-białość i przerysowanie jest uzasadnione.
Sherlock Holmes jest postacią ciekawą, ale wyraźnie drugoplanową. To miła odmiana widzieć go, kiedy nie jest jeszcze zgorzkniałym samotnikiem, a inteligentnym, choć aspołecznym młodym mężczyzną, który zamiast z zagadkami kryminalnymi, musi mierzyć się z niepokornym charakterem dorastającej siostry i własnymi uprzedzeniami. Henry Cavill w rolę Sherlocka Holmes wpisał się tak dobrze, że aż go nie poznałam. Chętnie częściej oglądałabym go w podobnej charakteryzacji; stroje epoki wiktoriańskiej wyraźnie mu służą.
Millie Bobby Brown, jako Enola Holmes była dla mnie również miłym zaskoczeniem. Jej uroda nie jest może tak plastyczna jak Henry’go Cavilla, za to wrodzona charyzma sprawiły, że dobrze odnalazła się w roli sprytnej buntowniczki. Zagrana przez nią postać jest niepokorna, czasem bezczelna, ale łatwo ją lubić. Podobnie bardzo przyjemnie ogląda się Louis Partridge w roli młodego arystokraty; tworzą razem z Enolą ładną filmową parę, sprawiając, że chciałoby się widzieć ich perypetii więcej.
“Enola Holmes” porusza problem emancypacji kobiet; prawa do wykształcenia oraz samostanowienia. Trochę się tego bałam, ponieważ współczesne kino w imię poprawności próbuje być tak czarno-białe, że aż nudne. Tu jednak zostałam miło zaskoczona, temat nie dominuje filmu, a finał opowieści okazał się nawet dość przewrotny.
Aż chciałoby się więcej
Jeśli macie ochotę na film, który wywoła uśmiech i da chwilę przyjemnego odprężenia śmiało możecie włączyć "Enolę Holmes". Może to być zarówno świetnym filmem familijnym, jak i po prostu lekką pozycją do obejrzenia w jesienny wieczór.
Mam nadzieję, że Netflix pokusi się o nakręcenie kolejnych części, bo ta konwencja ma duży potencjał i może przyjąć się lepiej niż odgrzewana "Ania, nie Anna".
Komentarze
Prześlij komentarz