Król - dramat władcy
Netflix zaskoczył mnie po raz kolejny, tym razem filmem “Król”, reżyserowanym przez Davida Michôd. Musze przyznać, że serialowa platforma pokazała, że potrafi robić dobre kino - poruszające a zarazem atrakcyjne wizualnie.
Fabuła
Film jest inspirowany “Kronikami” Wiliama Szekspira, mniej popularnym u nas fragmentem twórczości słynnego dramaturga. Opowiada historię burzliwych czasów Anglii, w końcówce panowania Henryka IV i początku rządów Henryka V, kiedy wyspy brytyjskie pogrążone są w wewnętrznych konfliktach, a młody król uczy się dopiero, co oznacza być władcą. Historia opowiedziana jest z perspektywy księcia Hala, przyszłego Henryka V, który na naszych oczach przeistacza się z buntownika, w silnego króla. Obserwujemy jego hulaszcze życie, widzimy go w momencie kiedy ojciec pozbawia go prawa do sukcesji, a potem, kiedy po śmierci brata przejmuje władzę. Fabuła przeprowadza nas przez dworskie intrygi, wojenną wyprawę do Francji, aż po słynną bitwę pod Azincourt i polityczne małżeństwo z francuską księżniczką Catherine.Wrażenia
Akcja rozpędza się powoli, a początkowe wydarzenia zdają się przebiegać bardzo niespiesznie. Pod tym pozornym spokojem kryje się jednak dużo treści, która przygotowuje nas do tego co nastąpi w drugiej połowie filmu. Poznajemy księcia Hala, jego przyjaciela Falstaffa oraz jesteśmy świadkami jak osamotniony, łatwowierny książę mierzy się z intrygami dworu. Ta flegmatyczna narracja demonstruje, że nie mamy do czynienia z kolejnym filmem historycznym, a dobrze poprowadzonym dramatem. Ciąg wydarzeń konsekwentnie prowadzi do punktu kulminacyjnego, którym jest bitwa pod Azincourt i ostateczna przemiana księcia w króla. Wydarzenia nie zaskakują, w końcu wszyscy je znamy, to co porusza to wewnętrzna przemiana głównego bohatera, która zilustrowana jest symbolicznymi rozmowami i scenami, które oddzielają kolejne etapy życia króla.Król to również realistyczny obraz średniowiecznej Europy, bez nadmiaru pudru i bajkowych charakteryzacji. Błoto jest brudne, rycerze wyglądają na zmęczonych, a rany sprawiają wrażenie rzeczywistych. Rycerskie walki pełne są nieczystych chwytów i zapasów, pozbawionych szermierczej gracji znanej z hollywoodzkich produkcji. Mimo naturalizmu film nie przekracza granicy dobrego smaku i widz nie czuje dyskomfortu, a raczej docenia realizm namalowanego obrazu.
Na uwagę zasługuje również sama bitwa pod Azincount, która mimo, że długa, pozostaje ciekawa nawet dla widzów, którzy nie są miłośnikami batalistyki. Nie mnie oceniać realizm historyczny, za to bitwa jako całość wyglądała spektakularnie i atrakcyjnie ilustruje ruchy taktyczne wojsk, a o to przecież chodzi w dobrym filmie.
Na pochwałę zasługuje również to, że reżyser przez cały film zachował powagę i patos charakterystyczna dla szekspirowskiego dramatu. Film pozostał czysty i konsekwentny w swoim nastroju. Brak w nim, charakterystycznych dla współczesnego kina, wątków komicznych, czy wciskanych na siłę romansów. Reżyser pokazał, że da się stworzyć film, który jest poważny, ale nie sztywny i ciekawi mimo, że nie epatuje nagością i ciągłymi zwrotami akcji.
Ten film to również kilka świetnych kreacji aktorskich, zarówno pierwszoplanowych — Timothée Chalamet w roli Henryka V sprawdził się doskonale, ale również drugoplanowych — moim faworytem jest Robert Pattinson w roli delfina Francji. Myślę, że tą rolą ostatecznie przekonał wszystkich niedowiarków (w tym mnie), że jest dobrym aktorem i może zawalczyć o oskarową statuetkę.
Komentarze
Prześlij komentarz