Wiedźmin - czy ja oglądałam ten sam serial, co wszyscy?


Okres świąteczny sprzyja oglądaniu filmów, postawiłam więc w końcu obejrzeć Wiedźmina Netflixa. Do filmu podeszła bez specjalnych oczekiwań — nie jestem miłośniczką prozy Andrzeja Sapkowskiego, a sagę o Wiedźminie przeczytałam raz, dość dawno temu. Jakoś ominęła mnie również fala popularności gry komputerowej. Polski serial natomiast oglądałam i uważam, że jego potencjał, został pogrzebany przez brak pieniędzy i sztywną grę aktorską. Nowego serialu o Wiedźminie byłam ciekawa, szczególnie, że pierwsze recenzje, były bardzo pozytywne.
W chłodny grudniowy wieczór zasiedliśmy z mężem przed telewizorem i wyposażeni w dzbanek herbaty z cytryną, koc oraz dwa koty rozpoczęliśmy oglądanie.

Dobre złego początki

Początek był całkiem niezły. Miło zaskoczył mnie Henry Cavill, jako Geralt z Rivii. Nie byłam przekonana do obsadzenia go w tej roli, ale charakteryzacja i umiejętności aktorskie zrobiły swoje. Spodobała mi się również Freya Allan w roli Ciri — ciekawa, wyrazista uroda i bogata mimika zapowiadały udaną postać. Przyjemnym akcentem była także mała rola Macieja Musiała, zawsze fajnie widzieć polskich aktorów w zagranicznych produkcjach. Pierwsze wydarzenia dobrze wprowadziły widzów w świat Wiedźmina — ponury i pełen niesprawiedliwości. Gorzka i krótka historia miłosna Geralta, ostatni bal Ciri, czy historia dzieciństwa Yennefer pokazały, jak okrutny i niesprawiedliwy jest to świat. Scenografie i plenery były całkiem ładne. Potwory wyglądały realistycznie i przerażająco. Kolejne odcinki włączaliśmy z przekonaniem, że spędzimy po prostu miło czas.

Yennefer z Vengerbergu

Wtedy weszła ona — Yennefer z Vengerbergu, przemieniona z brzydkiego kaczątka w gwiazdkę pop z lat 90 tych. Nie wiem gdzie byli charakteryzatorzy, kiedy kręcono tą scenę, ale na pewno nie było ich wtedy na planie. Może zajmowali się Tissai de Vries ponieważ ona, w odróżnieniu od swojej podopiecznej, jak zawsze wyglądała świetnie. Od tego momentu jakby coś się popsuło. Ucieczka portalami przed skrytobójcą była po prostu śmieszna, a filozoficzny monolog Yennefer nad brzegiem morza raził sztucznościom na kilometr.

Jeż z Erlenwaldu

Lykanotropia to w filmach trudny temat, szczególnie kiedy zwierzoludzie mają nie tylko straszyć ale również wzbudzać sympatię. Takie rzeczy dobrze wyglądają tylko na kartach książek. W filmie niezwykle rzadko ta sztuka się to udaje — chlubnym wyjątkiem od reguły jest Piękna i Bestia Walta Disneya, ale nie sądzę żeby Wiedźmin miał równie pojemny budżet.  Zdecydowanie wolę kiedy potwór jest zbyt przerażający, niż kiedy staje się śmieszny. Niestety Netflix nie odrobił tej lekcji i nawet nasz polski Jeż miał zdecydowanie więcej uroku.
Historię małżeństwa Pavetty z Jeżem z Erlenwaldu uważam zresztą za jedną z gorzej poprowadzonych mikro-opowieści. Uczta u królowej Calanthe wyglądała jak kiepski teatrzyk, a całość sprawiała wrażenie jakby nikt nie miał pomysłu i wszyscy chcieli przejść ze scenariuszem dalej. Jakąkolwiek naturalność scenie próbował nadać Jaskier i jego dworskie perypetie, ale to za mało żeby uratować ikoniczną opowieść.

Asynchroniczna narracja

Nie do końca przekonał mnie również sposób prowadzenia narracji. Rozumiem, że twórcy chcieli zrobić jakiegoś rodzaju pętlę czasową, jednak zamazało to poczucie czasoprzestrzeni i przyczyno-skutkowość. Osoba znającą książkę A. Sapkowskiego bez problemu się odnajdywała, ale ktoś, kto tej historii nie czytał lub robił to dawno, czuł się momentami zagubiony. Sam zabieg, modny ostatnio w serialach, tu był zupełnie niepotrzebny.

50 Twarzy Wiedźmina

Cieszę się, że filmy fantasty przestały być traktowane jak bajki dla dzieci, w których wszyscy są grzeczni, miłość platoniczna, a coś takiego jak sex nie istnieje. Jednak wszystko powinno mieć cel. Zastanawiam się co przyświecało twórcom serialu w przedstawieniu magów jako niespełnionych erotomanów z fantazjami zakompleksionego nastolatka. Scena orgii, której ze znudzoną miną przyglądała się Yennefer, była co najwyżej zabawna i w sumie do końca nie wiem co miała prezentować. Gdyby tak bardzo szukała mężczyzny, który da jej przyjemność, poszłaby na miasto poderwać jakiegoś pełnego wigoru kochanka. Od patrzenia na anemicznie obmacujące pary jeszcze nikt w ciążę nie zaszedł, a jak się zdaje właśnie to pragnienie miało nią kierować. To co można było zaakceptować u zdziwaczałego, podstarzałego maga, w pierwszym odcinku, jakoś zupełnie nie przystawało do pięknej i ponętnej czarodziejki, nadając całej historii niepotrzebnie groteskowy charakter.

Podsumowując

Oglądanie Wiedźmina na razie zawiesiłam po czwartym odcinku, z poczuciem zmarnowanych paru godzin. Serial nie był może kompletnie nieudany, jednak w pewnym momencie poczucie zażenowania zwyciężyło z chęcią poznania historii do końca. A jakie są wasze wrażenia? Warto spróbować się przełamać i obejrzeć ten sezon do końca?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Aeon’s End

Kroniki Arthdalu

Call to Adventure czyli Zew Przygody